Mój główny blog to blog robótkowy, a tutaj będzie wszystko, co z robótkami nie związane.

czwartek, 31 maja 2018

32. Jak się pacjent uprze ...

to nawet medycyna jest bezsilna.
Tak mówi stary dowcip, i dotyczy tych pacjentów, którzy idą w zaparte i wbrew wszystkiemu, a zwłaszcza wysiłkom i opinii lekarzy - zdrowieją.

Ja też się do tego dowcipu stosuję, ale tak jakoś tylko połowicznie.

Ta połowa, która się mnie dotyczy, to o tym uporze.

A konkretnie, to w mojej wersji brzmi tak:
Jak się pacjent uprze ... to wbrew opinii kilku lekarzy opartej na kilku coraz głębiej sięgających badaniach - chorobę sobie znajdzie.

I to będzie post ku przestrodze.
Albo może ku pokrzepieniu.
Choć może bardziej ku zdołowaniu?
Na pewno dający do myślenia.
I w mojej opinii takie przypadki warto znać, w sumie nie wiem na razie po co, ale może życie samo pokaże.

W największym skrócie było tak:
Ponad 10 lat temu przeszłam mastektomię, chemię i potem była hormonoterapia.
Trwała 7 lat, czyli innymi słowy przez 7 lat byłam leczona onkologicznie.
Dokładnie ten sam schemat powtórzyła moja mama, tylko zaczęła 10 dni później, dodatkowo zaliczyła radioterapię, no i miała dużo gorsze rokowania.

Po 7 latach przeszłam 'na wolność', czyli nie brałam nic onkologicznego i tylko miałam wykazywać czujność - badania na ewentualne przerzuty.
Taki standard onkologiczny, obowiązuje już do końca życia.

Mama za to przestała być 'cudem medycyny' i pojawiły się przerzuty.

W międzyczasie zrobiłyśmy badania genetyczne i okazało się dwojako. Żadnej mutacji nie stwierdzono i to dostałam na piśmie, a na gębę dowiedziałam się, że na pewno coś jest, tylko medycyna jeszcze tak głęboko nie sięga. Trzeba poczekać na postęp naukowy.

Po odstawieniu hormonoterapii mój organizm najpierw oszalał ze szczęścia, że wyłączono mu wreszcie wszelkie hamulce, potem trochę się ustatkował, ale tylko trochę i dalej w dużym tempie nadrabiał 7-letnie zawieszenie działalności.

Po około roku już nie było tak różowo, po jeszcze paru miesiącach już całkiem do kitu (patrz TUTAJ zwięzły opis moich doznań) i wyraźnie czułam, że czas na działanie. Zapytałam panią onkolog, czy nie dałoby się zrobić mastektomii profilaktycznej.

Okazało się, że się nie da.
Genetyka (ta na papierze) jest dobra, badania nie stwierdzają nic niepokojącego, palpacyjnie też nie.
Nie ma podstaw.
Przyjęłam do wiadomości i zajęłam się mamą, która wymagała coraz większej opieki.

Minęło kolejnych parę miesięcy.
Mama zmarła i po okresie pierwszej żałoby poczułam, że czas się zająć sobą.
Coś mi ta mastektomia nie chciała wyjść z głowy i pchało mnie do niej coraz mocniej.

Poszłam do pani doktor onkolog i jej nudzę.
Więc 'skoro się pani upiera' to zrobimy dodatkowe usg i mammo, takie poza kolejką.

Wyniki wyszły normalnie, tzn nic podejrzanego, a z niepodejrzanych, to wypisanie samych większych torbieli zajęło pani doktor ponad pół kartki wydruku.

Poszłam do pani doktor onkolog i dalej jej nudzę.
Więc 'skoro się pani upiera' to proszę jeszcze raz zrobić usg, u najlepszego specjalisty w regionie, właśnie przeszedł na emeryturę, więc prywatnie.

Prywatnie trwało ponad 30 minut, było bardzo dokładne i wnikliwe, i pan doktor uwzględniał wszystkie moje wątpliwości i pytania. Nic podejrzanego nie stwierdził. Mam spać spokojnie.

Poszłam do pani doktor onkolog i dalej jej nudzę.
Więc 'skoro się pani upiera' to może biopsje zrobimy tych najgęściej skupionych torbieli.

Biopsja jedna, biopsja druga ...
Wyniki przyszły i nic podejrzanego nie ma. Jest parę komórek niejednoznacznych, ale to w granicach normy, a nie nowotworu.

Poszłam do pani doktor onkolog i dalej jej nudzę.
Więc 'skoro się pani upiera' to w perspektywie pani historii, no i mamy na dokładkę - wytniemy te kawałki z niejednoznacznymi i zbadamy. Ale to tylko jako wyjątkowy przypadek, standardowa procedura u pierwszorazowej pacjentki jest obserwować.

Oddział chirurgiczny.
Poszłam do doktora onkologa-chirurga i dalej nudzę.
Że skoro ten jeden kawałek jest w brodawce, to może od razu całą brodawkę ciachnąć?
Ale że to był facet, to nie zadziałało 'Więc 'skoro się pani upiera' ...'
Dowiedziałam się, że będzie ciął z boku, wyjmie to z boku, a potem tak od spodu spokojnie sobie do tej brodawki dojdzie, wyłuska co trzeba i nie będzie mnie okaleczał.

Narkoza, intubacja, cięcie z boku, wyłuskanie.

Wynik.
Pół strony A4, czytam go sobie i cieszę się, że w miarę.
Cieszę się, owszem.
Do ostatniego zdania.
Kilka komórek nietypowych, wysłane do dalszej analizy, wynik będzie uzupełniony.
Jako, że nie leczę się w dużym ośrodku, w spornych lub potrzebujących zajrzeć głębiej przypadkach hist-pat jest odsyłany do centrum onkologii.

Wynik.
Rak nieinwazyjny.
1.1mm.

Poszłam do pani doktor onkolog i już od drzwi słyszę - doktor onkolog-chirurg już wczoraj u niej był i wszystko przemyśleli i omówili.
Nie ma 'skoro się pani upiera', jest mastektomia.
Oraz dobra informacja, że skoro to rak nieinwazyjny, to chemii nie będzie.

Oddział chirurgiczny.
Wenflon w stopę, wenflon w szyję.
Narkoza, intubacja, cięcie w poprzek, 25 klamerek.

Nareszcie! Pełnia szczęścia!!!

Wynik.
Pół strony A4, czytam go sobie i cieszę się, że w miarę.
Cieszę się, owszem.
Do przedostatniego zdania.
Ognisko raka, bez ewidentnych cech inwazyjności.
W którym miejscu?
W brodawce!!!
I jeszcze ostatnie zdanie.
Kilka komórek nietypowych, wysłane do dalszej analizy, badanie w toku.

Wynik ostateczny.
Trzecie ognisko raka.
2.2mm.
Nieinwazyjne.

Ostatecznie, po 8 miesiącach skomplikowanej akcji - koniec.
Leczenia dalszego nie będzie, wszystko zostało opanowane.
Rak usunięty, pacjentka do standardowej obserwacji.
Co mnie bardzo cieszy!!!

Po co ja to wszystko piszę?
Sama nie wiem.
Chyba, żeby pokazać, jak bardzo życie jest nieprzewidywalne.
Nieodgadnione.
Jak czasami, wbrew wszystkim przesłankom, Palec Boży człowieka pcha, żeby się upierał tam, gdzie wydawałoby się, upierać się nie ma po co.

I jeszcze dodam:
Panią doktor onkolog znam ponad 10 lat, przeprowadziła mnie przez całą chorobę, zajmowała się moją mamą, jest bardzo kompetentną i mądrą osobą. Bardzo wysoko ją cenię zarówno jako specjalistę jak i jako człowieka - te wszystkie nudzenia odbywały się nie w poradni, a na oddziale.
Po prostu szłam, znajdowałam ją czy to w pokoju lekarskim czy w gabinecie czy na korytarzu, omawiałyśmy sprawy, a do poradni zgłaszałam się po skierowania i wpisanie wszystkiego do karty.
Nigdy mnie nie zbyła i zawsze była życzliwa mimo, że jej się ciągle wciskałam na 'krzywą gębę'.

Pan doktor chirurg-onkolog pracuje dodatkowo w hospicjum domowym, przychodził do mamy jak już była leżąca, też sporo razem przerobiliśmy. Zawsze miał czas, przyjmował bez kolejki i bez problemów, wyznaczał terminy 'na już' i właściwie jedyne czekanie, to było na wyniki.
W dodatku genialnie potrafił rozładować atmosferę i sprawić, że czułam się komfortowo i bez strachu, a sytuacje były bądź co bądź dość trudne.
Kto widział na przykład czym się robi biopsję gruboigłową - ten zrozumie bez słów.
Że nie wspomnę o może nie najistotniejszym, ale jednak - nowa blizna jest prawie idealnie symetryczna do starej!

Doktor od prywatnego usg jest bardzo dobrym specjalistą, jeszcze przed emeryturą wielokrotnie mi robił badania i zawsze na najwyższym poziomie.

Czyli, jeszcze raz, dla jasności.
Nie mam NAJMNIEJSZYCH pretensji czy żalu do lekarzy.
Zrobili dużo więcej, niż standardowo.
Życzliwość, cierpliwość, otwartość, profesjonalizm.
Czynnik ludzki na 500% normy.

Tylko układ taki jakiś głupi u mnie wystąpił.

Tak jak na tym drzewie.
Niby rośnie, a nie do końca.
Niby ma liście, ale nie wszędzie.
Niby te liście duże, ładne i zielone, ale gałęzie i tak łyse.
Też jakiś taki układ głupi wystąpił ... :)




PS. Następne posty będą krótsze, obiecuję!


4 komentarze:

  1. Aniu czytam i bardzo dobrze cię rozumiem, cieszę się że wszystko skończyło się szczęśliwie. Podziwiam twój upór. I trzymam kciuki za spokojną przyszłość

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to miło być zrozumianym :)
    Przyszłość spokojna ... cóż, zaczynam kolejną diagnostykę, odłożoną do czasu wyjaśnienia tej opisanej tutaj, i jeszcze jedna czeka w kolejce.
    Taka widać moja uroda, jak mawiała moja mama :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Post świetny. Nie każdy potrafi tak otwarcie opowiadać/opisywać swoje przeżycia i problemy, szczególnie te zdrowotne...
    Podziwiam za upór. I trzymam kciuki za tę kolejną diagnostykę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! otwarcie jak otwarcie, w szczegóły tak za bardzo to się nie wdawałam ;)
      ale z drugiej strony masz rację,
      to temat, z którym od paru lat żyję na porządku dziennym, i siłą rzeczy stał się wiodący w moim życiu. Oswojony. Naturalny.

      Usuń