Mój główny blog to blog robótkowy, a tutaj będzie wszystko, co z robótkami nie związane.

wtorek, 22 maja 2018

29. Tik tak tik tak

Czas jest wartością względną.
Czasami mija nie wiadomo kiedy, czasami wlecze się jak żółw ze stukilowym ciężarem dowiązanym do ogona.

Muszę przyznać, że ostatnimi laty jakoś rzadziej jawił mi się jako ten uskrzydlony amorek, który sobie beztrosko zasuwa do przodu. Z dopalaczem lub bez.
Dużo częściej było źle.
Albo bardzo źle.
Lub tak tragicznie, że modliłam się o to, żeby coś mi nie pękło w głowie, albo się nie przestawiło w umyśle.



Jakoś tak się nawarstwiło.
Choroba za chorobą, a każda z tych najcięższego kalibru i opieka nad coraz mniej sprawną chorą. Taka całościowa i w pełni samodzielna opieka, nie miał kto przejąć pałeczki choćby w zrobieniu zakupów. Nie mówiąc o stronie medycznej, transporcie, ogarnianiu i wdrażaniu wszystkich kolejnych procedur medycznych czy domowo-hospicyjnych. Szukaniu sposobów jak ulżyć.
Młody człowiek ze wszystkimi pomysłami i działaniami jakie przypisuje się zazwyczaj pensjonariuszom instytucji poprawczych, tym pełnoletnim. W konsekwencji nieustające kontakty ze służbami mundurowymi, nocne wzywania panów z pałkami i dzienne ataki pokrzywdzonych, którzy nie mogąc nic uzyskać od sprawcy przewinień - wylewali frustracje i pretensje (słuszne, niestety) na mnie.
Oczywiście konflikty w domu, bo gdzie jedno ogniwo pęka, tam i pozostałe źle się mają, i wystarczy maleńka iskierka, a wybucha pożar z gatunku inferno, zupełnie niewspółmierny do okoliczności.
No i do pracy w tym wszystkim też trzeba było chodzić, wszak tak różnorodne życiowe okoliczności kosztują i ktoś musi na nie zarobić. A pracę mam w liceum, i cóż ta młodzież jest winna, że ja przechodzę życiowe piekło? chcą nauczycielki pogodnej i wyrozumiałej. (prawie mi się udało!)

Był okres, kiedy bardzo poważnie brałam pod uwagę, że nie wytrzymam psychicznie albo fizycznie. Po prostu pęknie mi coś w głowie, i koniec pieśni.

I nie była to czcza myśl. Przygotowaną miałam na taką ewentualność całościową rozpiskę wszystkiego, co ważne. Sprawy finansowe, medyczne, skrócony testament i nawet informację, jak mnie pochować.
Zresztą, mam to do dzisiaj, pisane ołówkiem i na bieżąco nanoszę zmiany.

Uratowały mnie dwie rzeczy.
Nowenna do Matki Bożej rozwiązującej węzły i budzik ze sklepu za 2zł.

O nowennie napiszę osobno, a teraz o budziku.

Leżał 'twarzą' do dołu obok mojego łóżka, gdyż zupełnie nie interesowało mnie, która jest godzina.
I tykał.
A ja, bidulka umęczona, jak już nie miałam siły modlić się, myśleć, przeżywać, szukać rozwiązań itd. po prostu leżałam i słuchałam tego tykania.

Noc, cisza. I takie równomierne tik, tik, tik ...
(teraz te elektroniczne na baterie nie robią tik tak, samo tik, tik, tik ...)

I skupiałam wszystkie siły, żeby skoncentrować się na słuchaniu.
Bo wszystko na tym świecie jest skończone.
Bo nic nie trwa wiecznie.
Bo wszystko przemija.
Nawet najdłuższa żmija.

I liczyłam te sekundy.
W napięciu psychiki i w walce o przetrwanie dochodziłam do 60, choć miałam wrażenie, że to trwa wieki.
I mówiłam sobie - widzisz, już o minutę krócej tego zła.
Widzisz - już o minutę mniej czekania na zmianę.
Bo wszystko się zmienia, a po złym przyjdzie dobre.

I przyszło.
Tak już jest świat ułożony, że inaczej się nie da.

Budzik przeprowadził się ze mną na nowe mieszkanie, dalej leży twarzą do dołu i dalej tyka.
A ja dalej się wsłuchuję w jego tik, tik, tik ...
Gdy jest mi źle - przypomina mi, że było dużo gorzej, skończyło się, a ja z Bożą pomocą dałam radę.
Gdy jest mi dobrze - każe cieszyć się chwilą, bo nic nie trwa bez końca.
I w tym właśnie cała nadzieja :)

Może komuś pomoże.
Albo zainspiruje   🌺🌺🌺🌼🌼🌼




PS. budzik weteran, zarobił na nową baterię i dom spokojnej starości 'zacisze' z zachodnią ekspozycją :) i nawet ma kolegów :)












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz