Nie koniecznie bardzo regularnie, nie koniecznie o ciekawostkach jakie da się zaobserwować w otaczającym świecie, nie koniecznie też wynurzenia bardzo osobiste.
Ale.
Dużo się u mnie dzieje takich różnych mniej lub bardziej ciekawych rzeczy, i mam jakieś takie wewnętrzne poczucie i przynaglenie, żeby pisać.
Że może komuś do czegoś się coś z tego przyda.
I tak się zastanawiając, jak sprawę ująć, postanowiłam pisać o tym, co na bieżąco, a przy okazji trochę uzupełniać tym, co było i dodawać kontekst.
Dzwoniłam dzisiaj na onkologię, wyników dalej nie ma.
Ciekawe dlaczego to tak długo trwa.
Na początku odczekałam cierpliwie te trzy przepisowe tygodnie.
Potem czwarty, bo była Wielkanoc i mieli prawo do poślizgu.
Potem kolejny, i kolejny, i kolejny.
Miła pani w sekretariacie powiedziała mi, że jedna pacjentka czekała 4 i pół miesiąca.
Zmotywowała mnie ta wiadomość do działania i pojechałam do mojej pani doktor onkolog.
Oczywiście nie na wizytę, gdyż żeby się zarejestrować to trzeba tam być o 4 rano, a ja na takie wyczyny już się nie nadaję.
Poszłam na gębę.
Do pokoju lekarskiego.
Pani doktor się przejęła i powiedziała, że będzie dzwonić.
I dzwoni.
Codziennie.
Dzwoniła w piątek, dzwoniła w poniedziałek.
Wiem, bo dzwoniła przy mnie.
Dzwoniła we wtorek i dzisiaj w środę też.
W sumie to sytuacja nie jest aż tak bardzo pilna.
Chyba.
Choć z drugiej strony nic stwierdzić na pewno nie można.
I to właśnie są blaski i cienie małych ośrodków onkologicznych.
Rodzinna atmosfera, indywidualne podejście, zawsze ten sam lekarz, możliwość dogadania się i choćby dopasowania terminów tak, żeby było jak najlepiej.
Panie pielęgniarki to prawdziwe anioły, i cały personel na celujący.
A z drugiej strony
histopatologię robią tutaj tylko w pewnym zakresie, a niejednoznaczne przypadki wysyłają do Krakowa.
Przez te podróże wynik po pierwszej operacji miałam dopiero po 8 tygodniach,
a po drugiej ... ciągle brak.
A skoro brak wyniku, to i leczenia zacząć nie można.
I tak sobie żyję w zawieszeniu już któryś z kolei miesiąc.
Z jednej strony męczące, z drugiej ciekawe doświadczenie, takie tu i teraz.
I chyba właśnie to 'ciekawe doświadczenie tu i teraz' wzbudziło we mnie potrzebę pisania :)))
ps. Zupełnie nieświadomie zrobiłam sobie selfie z orchideą. Miała być sama orchidea, a wyszłam jeszcze ja w odbiciu w szafie :)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz