Temat mi bardzo bliski, jabłka jem przez całą jesień i zimę, po kilka dziennie.
Lokalnej produkcji, nie z żadnego marketu, tylko sprzedawane pod gołym niebem na rynku (targu, bazarku).
Najbardziej uciążliwe jest noszenie tych reklamówek wielokilogramowych.
Gdy jestem na rynku rowerem, nie ma problemu, ładuję do bagażnika przy straganie.
A gdy samochodem, muszę kupować po 2 kilo i nosić pojedyncze reklamówki, potem znowu do straganu, i nowe 2 kilo.
Dawniej, gdy byłam bardziej obowiązkowa i mniej osłabiona, dygowałam te wszystkie kilogramy do domu.
A potem wzięłam się na sposób - te z przeznaczeniem do pracy zostawiam w samochodzie w bagażniku. I nawet jak na rynek jadę rowerem, to z kluczykami od samochodu w kieszeni. I potem co rano biorę sobie po trzy - cztery sztuki do torebki, myję je sobie w pracy i gotowe.
Trzymam je wszystkie na biurku, i bardzo często wykorzystuję jako elementy poglądowe przy okazji.
Kiedyś tam pojechałam na rok za granicę. Zachodnią. Mieszkałam u rodziny tubylczej, która bardzo się starała, żebym się u nich dobrze czuła.
Pytają się więc, co lubię jeść. Ja na to, że jabłka.
Oni - jakie?
Ja - o tej porze roku to najlepsze championy
Oni - jakie???
Ja - no to może Mackintoshe albo Idarety albo ... i trudzę się wymyślaniem takich bardziej międzynarodowych nazw. Wiadomo, ani koksa, ani malinówka nie przejdzie.
Oni - no ale jakie? czerwone czy zielone?
Ja. Pełna kapitulacja. Skoro mają tak zawężony wybór, to w sumie co za różnica ...
A anglojęzyczni twierdzą, że 'an apple a day keeps the doctor away', czyli że jedno jabłko dziennie oddala od nas choroby. Niestety to nie prawda, ja od dzieciństwa dzień w dzień przekraczam normę o co najmniej 500%, a choroby jakby tego zupełnie nie zauważały.
Ale może to działa tylko na anglojęzycznych???
Post w ramach wyzwania u Maknety ;)
Też uwielbiam jeść jabłka. Mogłam ich też wcinać po kilka dziennie ale mogę tylko jedno :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam