Zepsuła mi się komórka.
Najpierw się zaczęła zacinać, a potem całkowicie przestała na mnie reagować.
Czarny ekran. Zero współpracy.
Zepsuł się internet w pracy. Nie wszędzie, ale u mnie nie działa.
Jeszcze w czerwcu była burza i coś tam padło.
Przez wakacje nikogo to nie interesowało, a teraz ... jest tyle spraw ważniejszych ...
Laptop przez lato jakby stracił odporność na upały i grzeje się mimo jesiennego ochłodzenia.
I tym sposobem od paru dni żyję jakby obok internetu.
Internet jest, całe szczęście przynajmniej router się nie zbuntował (jeszcze???),
ale muszę włączyć laptop,
a to zajmuje czas.
Bo mój laptop jest w wieku przedemerytalnym i zbiera się powoli :)
A i potem za długo z nim nie powspółpracuję, bo się grzeje.
Nie ma sprawdzania poczty, fejsa, bloga itd. kiedy tylko mi się chciało - bo komórki niet.
Nie ma natychmiastowego sprawdzania w wikipedii cokolwiek gdziekolwiek usłyszę i mnie zainteresuje.
Nie ma słuchania codziennego Ewangeliarza z radia Warszawa, ani niedzielnej Księgi (to znaczy, to jest, ale nie rano i nie tak wygodnie).
I nawet nie za bardzo jest jak dzwonić, bo stara komórka jest bardzo stara i się buntuje :)
Że o smsach nie wspomnę - pikanie 3 razy w klawisz, żeby osiągnąć potrzebną literkę mnie przerosło!
Więc odzwyczajam się od internetu.
A raczej dostępu do niego w każdej chwili i w każdej sytuacji.
Na początku było dziwnie.
Jakby tak - coś brakowało.
Potem zrobiło się fajnie, poczułam się o ćwierć wieku młodsza i bardziej wolna.
Wtedy internetu nie było i też było przyjemnie :)
Później już było mniej fajnie, gdy sobie uświadomiłam, że jednak mam parę rzeczy do zrobienia - testowanie wzorów, parę postów na forach - które trzeba monitorować na bieżąco.
A dzisiaj - zapomniałam wziąć mój zastępczy zabytek ze sobą.
I nawet bardzo dziwnie się bez niego nie czułam, mimo, że akurat trochę musiałam popodróżować.
Przestałam odczuwać brak poczucia bezpieczeństwa. W pierwsze dni owszem - jechałam samochodem przez las
i czułam się niepewnie bez telefonu. A dzisiaj już nie :)
Pan w serwisie komórkowym codziennie powtarza to samo zdanie - 'jak będzie gotowe, to zadzwonimy' - i nie wdaje się w żadne spekulacje i dyskusje. Zaglądam do niego codziennie, bo mam po drodze.
Chyba już ma mnie dość.
A ja chyba mam coraz mniejszą siłę nacisku, z każdym dniem przeżytym 'po staremu' termin odzyskania komórki robi mi się coraz bardziej obojętny.
Parę dni w te czy we wte, żadna różnica, myślę sobie ...
Chyba jednak nie jestem nadmiernie uzależniona :)
Ciekawy tekst, taki bardzo na czasie. Wszyscy jesteśmy jakoś tam uzależnieni, od Internetu. Bo przecież potrzebny do pracy, ale i do celów rozrywkowych - sprawdzić tę czy tamtą stronę, co kto zrobił, co napisał... Ja też czasem mam taki odwyk, ale, prawdę mówiąc nie odczuwam tego jakoś specjalnie. Nie mam i już. Gorzej, jak potrzebuję coś zrobić do pracy - wtedy jest problem.
OdpowiedzUsuńA przy okazji - Dagmaro - zapraszam Cię na nasze comiesięczne spotkanie robótkowe w Rzeszowie :) Najbliższe będzie 24 września, dokładniejsze informacje znajdziesz u mnie na blogu. zapraszam serdecznie - jeśli tylko będziesz miała ochotę i czas - przyjedź, proszę!
Asia
Asia, dziękuję za zaproszenie, wybieram się na razie wirtualnie, Basia mnie bardzo zachęcała i na pewno się pojawię. Kiedy? nie mam pojęcia, ochota jest, czas już różnie a możliwości zależą od tylu czynników, że nie jestem w stanie przewidzieć. Ale wybieram się twardo, postanowienie mam silne :)
UsuńNie jesteś uzależniona...śmiem twierdzić,że niektórzy uzależnianją się od Ciebie:)
OdpowiedzUsuńDo rzeczy...cóż,osobiste myśli,odczucia...czucie,hmmm myśli...zwyczajnie ludzi odstrszają.Boją się zbyt
osobistych"wycieczek".Ja też się boję ...ale co mi zrobi nieznane?
Pozdrawiam Dagmaro serdecznie:)
Katrinka, mam nadzieję, że nie da się ode mnie uzależnić w sensie negatywnym! a każde pozytywne uzależnienie jest mile widziane, ja sama mam takich kilka i bardzo je sobie cenię :)
UsuńPozdrawiam wzajemnie :)))